Rozdział 4 przewidywany na 23.11.14

niedziela, 16 listopada 2014

003.

Wiedziałam, że to będzie ciężka noc, ale nie podejrzewałam, że o godzinie drugiej nad ranem będę w stanie trzeźwo myśleć. Od momentu, gdy wyszłam z szatni tancerzy, aż do teraz moje myśli krążyły wokół ich przeprosin. W kółko i w kółko w moim mózgu wyświetlały się sceny z czwartej klasy podstawówki. To tak jakbym podświadomie próbowała znaleźć w tym wszystkim dobro.
Cały czas z moich oczu lały się łzy, łzy upokorzenia, które wywołane zostały przykrymi wspomnieniami.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że zebrani w szatni ludzie mogli inaczej odebrać powód mojego płaczu. Miałam jedynie cichą nadzieję, że nie winili siebie za to wszystko co się ze mną aktualnie działo.
Pomimo tego, że postrzegałam to jako niesamowite upokorzenie, nie potrafiłam być na nich zła. Wiedziałam, że w pewnym sensie to nie tak chcieli osiągnąć swoją „szkolną sławę”.
Każdy kto znał Kizo był świadom tego, że gdy tylko wpadnie się w jego sidła już nie można się z nich wyplątać. Nawet za dziecka, gdy był jeszcze małym, wstrętnym bachorem miał ten dar – jeśli można to tak nazywać.
Każdy kto tylko zbliżył się do niego miał obowiązek być jego „podwładnym” i robić wszystko to, na co miał ochotę. Taką cenę trzeba było płacić za jego respekt.
To dlatego nie byłam zła na chłopców. Całą nienawiść przelewałam na Kizo, pomimo tego, że wiedziałam iż jestem zbyt słaba żeby się zemścić.
Mimo wszystko – złość dawała mi siłę.
Wspomnienia o upokorzeniu – doprowadzały mnie do płaczu.

*

Często zachowuje się jak rozkapryszona małolata, która nie dostała swojego ulubionego lizaka. Sporą część mojego mózgu zajmuje dziecięce rozumowanie, któremu towarzyszy zdolność niesamowicie szybkiemu wpadania w stan wrzenia Nie sądziłam, że akurat dzisiaj przyjedzie do nas ciotka Fuu, aby z zadowoloną miną oznajmić, że wraz z Karin wprowadzają się do sąsiedniego domku. Włącznie z wczorajszymi wydarzeniami, wszystko to, tworzyło istną mieszankę wybuchową dla mojej psychiki. Niezwykle „zadowolona” z niezapowiedzianych odwiedzin, wdrapałam się na drugie piętro naszego mieszkania, by pozbyć się w łóżku wszystkich natrętnych myśli. Niestety na miejscu czekała na mnie moja ukochana kuzynka. Wyczuliście sarkazm?
-Karin...- mruknęłam cicho – Co robisz w moim pokoju?
Ona spojrzała na mnie jak na idiotkę, po czym lekko ugięła kolana i rzuciła się na MOJE łóżko, niszcząc MÓJ układ prześcieradła. Lekko zdenerwowana podeszłam do krańca łóżka i pociągnęłam kuzynkę za nogi, wskutek czego, biedna Karin obiła sobie nieco kość ogonową, zachaczając przy okazji biodrem o krawędź łóżka.
-TY KRETYNKO! - ryknęła – COŚ ZROBIŁA!?
Kretynko?
Wspominałam coś o mojej tendencji do „wrzenia”?
Chodziło oczywiście o popadanie w stan złości.
Szybkim ruchem sięgnęłam po największą poduszkę i z prędkością światła rzuciłam nią w kierunku czerwonowłosej, która najwidoczniej nie spodziewała się takiego zagrania.
-Drugi raz leżysz na ziemi. - uśmiechnęłam się szyderczo, wskazując jej podłogę. Tak samo jak ciotka Fuu, tak i Karin wywoływały u mnie zwierzęcy instynkt łowiecki...sonar na idiotów. Nie często ujawniał się on w towarzystwie znanych mi osób. - 2:0 dla mnie.
Widząc jak jej twarz przybiera koloru włosów ułożyłam się spokojnie na łóżku i zakładając nogę na nogę, wpatrywałam się lekceważąco w swoją kuzynkę. Nie ruszyła się z miesjca mrożąc mnie wzorkiem, który nie wywoływał we mnie żadnych negatywnych emocji. Wręcz przeciwnie – napawał mnie radością.
Czy jestem sadystką?
A może to tylko wpływ wydarzeń z wczorajszego dnia?
-Karin... - stęknęłam – Spytam po raz drugi: co robisz w moim pokoju?
Dziewczyna podniosła się z podłogi, otrzepała tylną część swojego ciała i wyjęła z kieszeni mały, pognieciony papierek. Po rozłożeniu moim oczom ukazały się znaczki pokroju pisma Azteków, którym po dłuższych oględzinach nadałam miano „notatek Karin”.
-Czytaj różowa.

KSIĄŻKI, 15, przeprowadzka, WRZESIEŃ, pamiętaj, spódnica, mundurek, liceum, ŻAŁOBA”

-Wybacz kuzynko, ale mój mózg nie jest na tak bardzo zaawansowanym poziomie, żeby odczytać Twoje hieroglify. Mogłabyś...?
-Prymityw... - mruknęła przykładając kartkę bliżej moich oczu i pokazując po kolei palcem na słowa – Sprawa numer pierwsza: nie mam pojęcia jakich książek używacie w tym waszym liceum.
-Normalnych...zaraz. Będziesz chodziła do mojego liceum!? - mój krzyk obudził pewnie pół Tokio, ale na chwile obecną nie to było sprawą priorytetową.
-Nie przerywaj mi, różowa. - warknęła – Sprawa numer druga: do nowego domu mam prawo wejść dopiero po remoncie, czyli piętnastego września, a mamy...
-Siódmego...
-NO WŁAŚNIE! - zawsze zastanawiałam się jak można podnieść tak wysoko poziom swojego „nagłośnienia”. Mój rekord nie jest nawet zbliżony do finałowej wersji jej oktawy głosu. - Dlatego przez najbliższe dni będę mieszkać u Was. Doszłam do wniosku, że nie będę spać w jednym łóżku z mamą, dlatego oddasz mi swoje.
-Może jeszcze kawy? - poziom mojej irytacji widocznie się podniósł, a głos zaczął bardziej przypominać ujadanie wilczura. - Zapomnij. Do końca świata i jedwn dzień dłużej będziesz miała kategoryczny zakaz umieszczania swojego tyłka na MOIM łóżku.
-Tak, tak. - mruknęła – Sprawa numer trzecia...
-Czy Ty w ogóle mnie słuchasz? - spytałam i szarpnęłam tył jej bluzki. Tylko w jej obecności miałam ochotę walnąć głową w słup i to dwa razy.
W towarzystwie jestem dość nieśmiała co może wydawać się niektórym dziwne, a jeszcze inni sądzą, że udaje, aby zyskać zaufanie bliskich mi osób. Nie ma w tym ani krzty prawdy. Nienawidzę swojego ostrego temperamentu, który ujawnia się jedynie w obecności mojej kochanej kuzynki.
Jedyna osobą, która zna całą prawdę jest Hinata. Tak jak i ja, w gronie najbliższych i rodziny, jest bardziej śmiała. Niestety taka jest nasza natura.
Ale nie mogę pozwolić, aby zmieniała się pod wpływem mojej złości.
-Dobra... - stęknęłam. - Weź sobie mój pokój, ja idę na kanapę.
Karin popatrzyła na mnie zdziwiona, ale najwyraźniej moja decyzja bardzo jej się spodobała, bo po chwili znów znajdowała się moim łóżku.
Zrezygnowana, podeszłam do swojej szafy i wyciągnęłam z niej czerwoną bluzę, która była moim ulubionym prezentem urodzinowym. Chciałam wyjść i przewietrzyć się, aby pomyśleć o wszystkim co zdarzyło się w ostatnich dniach. 
Sama nie wiedziałam, czemu ich przeprosiny tak na mnie wpłynęły. Pomimo tego, że w głębi serca byłam szczęśliwa to miałam poczucie, że to nie od nich oczekuje przeprosin, a od Kizo. To on był moich chodzącym fatum, którego w gruncie rzeczy nie widziałam od kilku lat.
Zaraz po zakończeniu podstawówki Zło wyjechało, pozostawiając po sobie jedyne przykre wspomnienia, które kotliły się nie tylko w mojej głowie.
Znałam kilka innych osób, które również stały się ofiarą działań Kizo – małego bachora. Pomimo tego, że nie widzieli go dłuższy czas, niekiedy popadali w melancholię, wspominając stare czasy. To zadziwiające jak wydarzenia z dzieciństwa mogą zmienić człowieka.
Znalazły się też osoby, które poznały Kiz w innym mieście, które poznawały jego naturę krok po kroku. 
Dwa lata temu, gdy miałam czternaście lat, do Konohy przybyła pewna rodzina, która z powodów zawodowych była zmuszona do opuszczenia Tokio – swojego rodzinnego miasta. Młode małżeństwo miało dwójkę dzieci: siedmioletniego Haka i czternastoletnią Yonę.
Dziewczyna była bardzo miłą osobą, ale i strachliwą, co bardzo często ujawniało się wśród jej znajomych, do których należałam. W krótkim czasie dowiedziałam się, że nie zawsze taka była, a powodem jej wewnętrznych zmian był nie kto inny jak Kizo. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że moja zmora wyjechała właśnie do stolicy, gdzie napotkała biedną Yonę.
Nasza krótka przyjaźń – choć bardzo miła – musiała zostać zerwana. Wraz z ponowną zmianą miejsca pracy młodego małżeństwa, wystraszona nastolatka oraz jej brat opuścili Konohę.
Westchnęłam przeciągle, zdając sobie sprawę, że nie tylko ja użalam się teraz nad swoim losem. Nie wiedziałam i nadal nie wiem, czemu to wszystko tak do mnie wraca. 
Żyję codziennie, zapominając o swojej małej tragedii, nie mówiąc o niej, nie myśląc. Pomimo tego, że wiedziałam iż straciłam tylko swoje marne włosy, niesamowicie ubodło mnie to w serce. Może dlatego, że zdałam sobie wtedy sprawę jak słaba jestem?
-Weź się w garść, Sakura. - mruknęłam – Użalasz się i użalasz.
-Też uważam, że to irytujące. - usłyszałam za sobą męski baryton, który doskonale znałam.
Odwróciłam się.
Uchiha Sasuke stał za mną, ubrany w jasną koszulkę i jeansy, ze swoim firmowym, sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy.
Nie mogłam zaprzeczyć w tym, że jest przystojny. Prawda jest taka, że niesamowicie mi się podobał i to już od najmłodszych lat. Niestety niezależnie od tego jak bardzo zmuszałam się do kroku naprzód, zawsze zostawałam w tym samym miejscu. To dlatego nigdy nie poznałam go bliżej, nawet gdy trafił do tego samego liceum co ja.
Uśmiechnęłam się do przybysza smutno, dając mu do zrozumienia, że nie mam nastroju do rozmowy. Niestety Sasuke chyba nie do końca zrozumiał moje potajemne znaki, bo gdy tylko wznowiłam chód on wyrównał ze mną krok, lekko wzdychając.
Kątem oka spoglądałam co jakiś czas na jego profil, napawając się naturalnym pięknem.
Czy można powiedzieć, że jestem chora?
Tak, ale na umyśle.
-Jest niedziela. - zaczęłam, aby przerwać krępującą ciszę – Czemu nie jesteś z rodziną?
-Mógłbym zapytać o to samo.
Uśmiechnęłam się krzywo i przyspieszyłam tempa, aby nie zobaczył tego jak bardzo się przy nim denerwuję. Chciałabym być tak bardzo opanowana, tworzyć tą perfekcyjną maskę obojętności.
Czemu nie mógł uśmiechnąć się tak jak na występie? Wtedy wyglądał... jak anioł.
-Wczoraj. - usłyszałam – Wczoraj nie rozpłakałaś się z powodu smutku, prawda? To było widać. Byłaś w pewnym sensie szczęśliwa. Może tego po mnie nie widać, ale nie lubię, gdy ktoś znęca się nad innymi. Co prawda – to ja jestem zawsze uznawany za tego najgorszego, ale uwierz mi, że nie skrzywdziłbym niewinnej osoby.
-A winną? - świetnie Sakura, brnij dalej! Ty i Toja ciekawość.
-To już inna kwestia.
Odwróciłam wzrok nie wiedząc co powiedzieć. Podświadomie chciałam, aby był dobrym człowiekiem, ale w głębi serca wiedziałam, że na siłę nie powinien się zmieniać.
Chciałam zapytać czemu taki jest, dowiedzieć się o jego przeszłości, ale widok jego pleców upewnił mnie w przekonaniu, że jednak nie powinnam pytać go o tak osobiste sprawy. Nigdy.
Odchodził, a wraz z nim moja szansa na bliższe poznanie mojej sympatii.
Lecz, gdy jego sylwetka zatrzymała się pod jedną z ulicznych lamp, a z jego gardła wydobył się cichy szept, zdałam sobie sprawę, że może jednak jest dla mnie jakaś nadzieja.

W krótkich włosach nie wyglądasz tak źle.


*
-Hinata, czemu się rumienisz?
Moja przyjaciółka od rana chodziła czerwona jak burak, a była dopiero dwunasta w południe!
-No bo ja...pisałam wczoraj z Naruto-kun.
Uśmiechnęłam się szeroko słysząc tak wspaniałą informację. Wiedziała, że zbliżenie się do blondyna było marzeniem mojej przyjaciółki, która nigdy nie wiedziała od czego zacząć. Pomimo tego, że życzyłam jej wszystkiego dobrego i zawsze ją wspierałam - sama nie wiedziałam jak się do tego zabrać.
-Powiedział mi, że mam ładne włosy.
Jakie to słodkie! Gdy chłopak mówi dziewczynie, że ma ładne włosy to na pewno...
Zaraz.

W krótkich włosach nie wyglądasz tak źle.

W sumie to nigdy nie wiadomo, co wtedy chłopak ma na myśli.
-Hinata! - nagle zza rogu wyłoniła się blond czupryna, która lekko poszarpana sprawiała wrażenie jakby falującej, lwiej grzywy.
-Naruto-kun?
Blondyn uśmiechnął się i sięgnął ręką za mur szkolny, gdzie przed chwilą przebywał, by „wydobyć” z niego skarb dnia.
-Sasuke, mówiłem Ci żebyś przyspieszył.
No pięknie. JA i moje drugie JA prowadzimy ze sobą zaciekłą walkę na temat bruneta, a on jak gdyby nigdy nic podchodzi do nas i stoi. Dobra, może to głupie, ale w tym momencie miałam ochotę zabronić mu tego stania.
Może powinnam wprowadzić zakaz publiczny na NIE zbliżanie się do mnie na bliżej nić 5 metrów?
Niestety, gdy już miałam ich przeprosić i oznajmić, że muszę iść usłyszałam propozycję, którą moja przyjaciółka od razu przyjęła.
-Może przyjdziecie na nasz trening?


***

Stwierdzam, ze to najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek pisałam. Przez niecałe dwa tygodnie stale był otwarty na pasku startowym, odwijany, poprawiany i uszczegóławiany. Aplaus!